7 lipca 2012

Recenzja: Chris Brown - Fortune

Chris Brown podczas swojej 12-letniej kariery wydał 4 albumy i 4 mixtape’y, z których w sumie pochodzi 21 singli. Udzielał się również w licznych featuringach u boku najsłynniejszych przedstawicieli muzyki pop oraz czarniejszych klimatów tj. rnb i rap. Szczerze mówiąc, Chris nigdy nie tworzył wydawnictw na zaskakująco wysokim poziomie – zwykle jego płyty, jako całość, nie wywoływały we mnie skrajnych odczuć, za to niektóre wypuszczone z nich tracki okazały się naprawdę ciekawymi pozycjami. Niestety, ostatnimi czasy nawet one prezentują się względnie słabo, więc nad materiałem, którego promują postawiłem wielki znak zapytania. Najwyższy czas rozwiać wszelakie wątpliwości.

Fortune, tak zwie się najnowszy, piąty (a jednocześnie pierwszy ze stajni RCA Records) album Chrisa Browna. W edycji rozszerzonej zawiera on aż 19 utworów z zakresu muzyki eurodance, pop, rnb i rap, które chociaż nie są irytujące, to wydają się być lekko nieświeże. Krótko mówiąc: brak nowości, same przeciętniaki.

Najgorzej ze wszystkich produkcji wypadają oczywiście klimaty dance, które nie wnoszą kompletnie niczego nowego, korzystając jedynie ze starych, sprawdzonych patentów. Na szczęście są one dosyć wyważone i co najwyżej mogą zanudzić – nie uruchamiają żadnych negatywnych emocji, przez co wrażenia z odsłuchu będą w najgorszym razie umiarkowane. W końcu cała reszta, czyli głownie rnb ostro wpadające w pop (sporadycznie w rap) jest o wiele lepsza: czasami usłyszymy tłusty bit, elektroniczny motyw, czasami coś balladopodobnego – pod względem zróżnicowania jest nieźle, lecz na tym zalety się kończą, bo jakościowo jest…tak sobie. Zarzutem będzie to samo, co przy eurodance’ie, tylko że na mniejszą skalę, czyli brak zjawiskowości -  po prostu zwyczajność, gdyż tutaj tak samo, jak w tamtym przypadku zainwestowano w sprawdzone, modne elementy, które nie zawsze (prawie nigdy) spełniają swoje zadanie, tym samym rezygnując z jakiejkolwiek inwencji twórczej, którą obszerne grono producentów niestety się nie popisało. Minimum kreatywności, maksimum wpływów.

Tekst, w zależności od gatunku, prezentuje się dosyć banalnie (wiadomo, w klubowych jest mowa o wszystkim i o niczym, przekroju wpadających w ucho bzdur o tańczeniu) lub ma do zaoferowania standardowy, miłosny zestaw (czyli wyznania, obietnice, wspomnienia) oraz opowiastki o trudzie życia na ulicy, które zostały przedstawione w bardzo powierzchowny sposób. Również zero emocji, kolejny przeciętny element.


Nowa wytwórnia (a raczej oddział) stosunkowo mocno promuje swojego świeżutkiego artystę, wydając z jego płyty aż 4 single. Pierwszym z nich jest reprezentant clubbingu, czyli Turn Up The Music, którego możemy również usłyszeć w remixie z Rihanną – chwytliwy kawałek, ale z gatunku odgrzewanych, podobnych do setki innych tego typu. Druga propozycja, Sweet Love jest troszkę lepsza (bo nie tak ograna), lecz też bez większych szaleństw. W pokrewnym klimacie utrzymany jest singiel namber trzy, Till I Die, w którym udzielają się Big Sean i Wiz Khalifa. Z kolei ostatnia pozycja, Don’t Wake Me Up jest niezbyt udanym powrotem na parkiet i jednocześnie jednym z najgorszych numerów, jakie możemy tu spotkać. I to tyle jeżeli chodzi o moje wywody o singlach.

Trackiem, na który warto zwrócić uwagę jest bez wątpienia Mirage, w którym wokalistę wspiera raper Nas. Natomiast pozostałe są po prostu średnie i ich poziom nie wybija się ponad single. Do kogo jest więc kierowana ta płyta? Do fanów dotychczasowym dokonań Browna, bo o ile mnie niższa jakość produkcji rzuca się w uszy, o tyle fanom nie powinno to zbytnio przeszkadzać, w szczególności tym, dla których Graffiti oraz ostatnie F.A.M.E. stanowiły solidne źródło rozrywki. Tymczasem osoby, które nudziły się przy owych krążkach, tutaj tym bardziej nie znajdą niczego interesującego, bo…

Fortune jest dziełem zwyczajnym, bezpłciowym, pozbawionym wyjątkowo mocnych i rażąco słabych stron. Zarówno podkład, jak i liryka, a już w szczególności efekt końcowy nie jest czymś przełomowym, nie wprowadza do gatunku niczego nowego i z pewnością już po roku czasu nie będziemy o niej pamiętać. Lepiej poszukać czegoś lepszego, a za to coś ocena dostateczna.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Hmm... Wg mnie Brown idzie w stronę Pitbulla. Mówiąc jest wszędzie.;D A Co do płyty nie jest zła, a wg mnie to "Turn Up The Music" jest najlepszym singlem z albumu.;D

Brown jakoś nigdy do mnie nie przemawiał. Po przesłuchaniu pojedynczych utworów z płyty mogę bezapelacyjnie stwierdzić, że po prostu mnie nudzi i tyle, muzyka zupełnie nie dla mnie.

Zapraszam do siebie, na luźny felieton dotyczący indywidualizmu w Polsce :-)

Znam tylko "F.A.M.E." i uważam ten album za beznadziejny.

Osobą które słuchają popu nie będzie się podobał ten album ani żaden jego. Ta płyta jest na prawdę świetna! Uwielbiam każdą piosenke. Moim zdaniem on jest niedoceniany. No na pewno nie przez polakow. Uwazam, że ta płyta jest na wysokim poziomie. Jeśli ktoś nie zna sie na takiej muzyce to nie zrozumie tego.

Prześlij komentarz